Niebywałe. To naprawdę już osiem lat. Dokładnie osiem lat temu 27 listopada o 20:35 napisałam pierwszy tekst na Froblogu. Co roku przymierzając się do kolejnego podsumowania nie mogę się nadziwić. Pięć lat było już dużym szokiem, a tu kolejne. Ten ósmy rok był dla mnie kulinarnie bardzo dobry. Wydarzyło się kilka ważnych rzeczy. Sporo się nauczyłam, wiele dowiedziałam. Nieustająco jestem pod wrażeniem nowości, które niesie ze sobą każdy rok. Ciągła zmiana weszła mi chyba w krew, zaprzyjaźniłam się z nią i oswoiłam. Lubię zmiany.
Ósmy rok funkcjonowania Frobloga podsumowuję w ośmiu punktach:
Po pierwsze: Zbieram gwiazdki
Do listy odwiedzonych miejsc dodałam w tym roku kolejne gwiazdkowe restauracje. Styczeń zaczął się od opisu Roca Moo* w Barcelonie, a potem było jeszcze lepiej. Urządziłam sobie wakacje marzeń. W ciągu letnich dwóch tygodni odwiedziłam Mirazur**, Quique Dacosta*** i Monastrell*. Łącznie sześć gwiazdek Michelin. Bawiłam się przednio. Było emocjonalnie, ciekawie, mocno, momentami pysznie, momentami tylko ładnie. Wieczór Mirazur** to kolacja mojego życia. Przy okazji tych wizyt dowiedziałam się też, o co mi chodzi w jedzeniu, a nawet bardziej, o co mi w jedzeniu nie chodzi. Nie chodzi mi o show. Nie chodzi mi o pokazówkę. Miło, kiedy jest, ale to dodatek. Chodzi mi o smak. Chodzi mi o to, żeby szef kuchni gotował dla mnie, a nie dla poklasku i flesza aparatów. Cieszę się, że mam już tę wiedzę.
Po drugie: skandal na pół polski
Chyba bez dwóch zdań. Do dzisiaj nie mogę się nadziwić, że to Froblog, którego nie promuję, znalazł się nagle na ustach wszystkich. Prawie każdy miał coś do powiedzenia na temat mojego Listu otwartego do Aleksandra Barona. Ilość listów, wiadomości, telefonów ze wsparciem, które wtedy dostałam, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. To była ciekawa dyskusja. O smaku lub jego braku, szacunku dla gościa, o poziomie eksperymentu, szokowaniu jedzeniem, kucharzach-artystach vs. kucharzach-rzemieślnikach i komunikowaniu tego, co zamierza się podać na kolacji. Poszło w wielu kierunkach.
Po trzecie: USTA i Food Service
I to tak naprawdę uważam za swój największy sukces tego roku. Udało mi się nawiązać współpracę z magazynem Food Service, gdzie prowadzę swój cykl „Oko na koncepty” i Magazynem USTA, gdzie dzielę się wrażeniami ze swoich wizyt w restauracjach. Do swoich wykonywanych zawodów mogę dumnie dodać food writer. To mocny krok w stronę profesjonalizowania się, choć oczywiście daleka do tego droga.
Po czwarte: Nie ograniczam się do Warszawy
Pojeździłam po Polsce w tym roku. Jeszcze nie za bardzo udało mi się te restauracje poopisywać, ale trochę zaczęłam. Było o Staromiejskiej 13, o Wodnej Wieży, było o regionalnych Gault & Millau Tours, ale nie było na przykład o poznańskim A nóż widelec, a ich krem z czosnku niedźwiedziego śni mi się czasami w nocy i budzę się strasznie głodna. Nie było też o Festiwalu Dobrego Smaku w Poznaniu, choć zjadłam tam bardzo ciekawą kolację Śladami Mieszka i Dobrawy. Nie wszystko więc się udało, wrogiem jak zwykle jest brak czasu, ale i tak czuję, że wspinam się na wyżyny jego organizacji. Przecież ja ciągle pracuję na etacie i to w bardzo wymagającej organizacji na całkiem ambitnym stanowisku. Współtworzę Warsaw Foodie i robię to wszystko, co powyżej. Froblog schodzi czasem na dalszy plan, ale zawsze wracam do niego z przyjemnością.
Po piąte: Najlepsi w Warszawie
Ogłoszę swoje Miejsce Roku pod koniec roku, nie uprzedzam więc faktów. Zresztą z Warsaw Insiderem wybieraliśmy (to już czwarty rok z rzędu) niedawno najlepszych w Warszawie ‘The Best of Warsaw”, więc przemilczę swoje wybory, żeby nie robić spoilerów. Ogromnie się cieszę, że Ale Wino, czyli moje Miejsce Roku 2014 zostało w tym roku nominowane do Knajpy Roku Gazety Wyborczej. Czuję, że wygrają i mocno trzymam za nich kciuki. Wtedy Wam powiem, że wyprzedzam trendy. Ale akurat w ich przypadku to nie problem.
Po szóste: Największe rozczarowanie
I tu Was być może zaskoczę, a na pewno podpadnę niektórym, ale w tym roku w Warszawie najbardziej mnie rozczarował fine dining. Najwięksi okopali się na swoich pozycjach, tkwią w swojej strefie komfortu, nie wprowadzają niczego nowego, nie rozwijają się. Nie dzieje się nic zaskakującego. No chyba, że do zaskoczeń zaliczymy równię pochyłą Tamki 43, bo restauracja w tym miejscu powinna dobrze funkcjonować. Chyba, że do zaskoczeń zaliczymy butelkę wody w Amber Roomie za 30zł, bo ich pustawa sala (nawet w sobotę wieczorem) przy całkiem dobrym jedzeniu zaskakująca w tej sytuacji już nie będzie.
I żeby nie było – ciągle uwielbiam Nolitę Jacka Grochowiny, La Rotisserie Pawła Oszczyka, Concept 13 Dariusza Barańskiego. To jest pierwsza trójka najlepszych – w mojej opinii – miejsc i szefów. Ale nie widzę w tych miejscach tegorocznego rozwoju. NOLITA jest pełna i to jej wielki sukces, ale komfortowa sytuacja pełnej sali ewidentnie nie zmusza do większej kreatywności. Dariusz Barański pracuje tak dużo, że już więcej pewnie nie można, a to też nie sprzyja nowym pomysłom. Pawłowi Oszczykowi brakuje chyba wyzwań, ale też nikt mu ich nie stawia. Z pewnością warto się zatrzymać na znakomitym poziomie i go utrzymać, często i to jest wielką sztuką. Mnie bliższe jest jednak myślenie, że jeśli się nie rozwijasz, to się cofasz. Liczę, że ktoś wreszcie otworzy coś nowego i rzuci challenge miejscom istniejącym. Nawet wiem, który szef kuchni mógłby to zrobić, ale… nieobecni nie mają głosu.
Po siódme: Ciekawie jest gdzie indziej
Naprawdę ciekawe rzeczy dzieją się w tej chwili w restauracjach tzw. „casualowych”. Mamy ultra-ciekawy MOD (nawiasem mówiąc z mega irytującą polityką braku rezerwacji stolików), mamy bardzo interesujące Kieliszki na Próżnej, mamy nowiutkie ambitne Kotakota Adama Leszczyńskiego i jeszcze kilka miejsc, które naprawdę kuszą do powrotów. A przecież dopiero otworzyła się Ramen Girl i kolejne hity z Polski zapowiadają się w Warszawie. Mamy Opasły Tom Agaty Wojdy, która co roku proponuje coś nowego, w tym roku mocno oparła swoje menu o polskie regionalne produkty. No i jest oczywiście AleWino, gdzie Sebastian Wełpa co jakiś czas wnosi coś nowego. Najciekawsze rzeczy dzieją się w Warszawie poza fine diningiem, być może zresztą wpisuje się to nawet jakoś w światowy trend bistronomii.
Po ósme: Deklaracja
W zeszłym roku podkreślałam swoją deklarację niepodległości i ona jest ciągle aktualna. Konsekwentnie nie przyjmuję ofert typu jedzenie za darmo w zamian za recenzję. I to się nie zmieni. Ale na ten rok moją główną deklaracją jest samodoskonalenie. Wprowadziłam sobie zasadę przynajmniej dwukrotnego odwiedzenia nowego miejsca przed opisaniem go. Ideałem są trzy wizyty, ale nie zawsze się udaje. Uczę się. Czytam. Rozwijam się. Jeżdżę. Wymagam od siebie.
Nieustająco Wam dziękuję za obecność i chęć czytania Frobloga. Jak zwykle wzruszona kolejną rocznicą zapraszam na fanpage, Google+, Twitter i Instagram Frobloga. Zachęcam też do prenumerowania newslettera Frobloga. Co tydzień w piątek wysyłam podsumowanie moich relacji. Wystarczy podać swój adres e-mailowy tutaj:
Post Osiem lat Frobloga pojawił się poraz pierwszy w Froblog.